Jednym z moich podstawowych kosmetyków do makijażu, bez których nie wyobrażam sobie życia (sic!), jest korektor pod oczy. Mam naprawdę duże zasinienia pod oczami oraz bardzo widoczne żyłki na górnej powiece - w te miejsca codziennie ląduje korektor.
Mam spore doświadczenie z tego typu produktami, korektor firmy Avon był jednym z moich pierwszych kosmetyków kolorowych w ogóle, a minęło od tej pory 15 lat. W tym czasie zdążyłam przetestować naprawdę mnóstwo produktów wielu różnych marek, wpadło w tym czasie kilka bubli, ale też znalazłam kilkoro ulubieńców.
Do której kategorii należy każdy z bohaterów dzisiejszego posta? O tym dowiecie się z dalszej części posta.
Po pierwsze - opakowanie. Produkt MUR ma tradycyjną formę tubki z błyszczykowym aplikatorem z gąbki,podczas gdy Wibo to wykręcany korektor w pędzelku. Pojemność to tyle i tyle. Design obu opakowań mi odpowiada, Tubka MUR jest estetyczna i schludna, bez zbędnych ozdobników, dosyć duża jak na korektor, Wibo natomiast wygląda naprawdę pięknie i wręcz - ekskluzywnie. Srebrny aplikator cieszy oko, i stosowanie tak opakowanego kosmertku sprawiałoby mi przyjemność, gdyby nie forma wykręcanego pisaka z pędzelkiem, której z zasady unikam, aczkolwiek Wibo tak przyciągnął mój wzrok, że postanowiłam się skusić. Wibo dodatkowo opakowany jest w kartonik, na którym producent nie był łaskaw umieścić składu kosmetyku, co nie przeszkadza mu zupełnie w składaniu obietnic o jego odmładzających właściwościach. Zupełnie w to nie wierzę, a brak INCI, wiarygodności zapewnieniom firmy nie dodaje.
Mam niestety wrażenie, że napisy z obu opakowań mają tendencję do ścierania się , a plastik obu tubek jest podatny na zarysowania.
W tym miejscu muszę wspomnieć o fatalnej funkcjonalności pisaka Wibo - mechanizm wykręcania działa dziwnie, po jednym przekręceniu czasem pojawia się całe mnóstwo produktu, a czasem nic, więc kręcisz ponownie i wtedy pędzelek zalewa potrójna porcja kosmetyku. Naprawdę ciężko wyczuć ten aplikator. W dodatku, jego pędzelek jest bardzo sztywny, jego włosie drapie i zostawia smugi podczas aplikacji, dlatego i tak korektor z pędzelka nabieram na inny pędzel lub na opuszek palca i dopiero wtedy wklepuję pod oko.
Wydobywanie korektora Makeup Revolution nie sprawia takich problemów, aplikator nabiera odpowiednią ilość produktu i bez problemu można go bezpośrednio nakładać pod oko (pomijam aspekt higieniczny takiej aplikacji).
Pod względem kolory lepiej wypada MUR - bezwzględnie -to bardzo ładny, jasny żółtawy produkt, czyli taki, jaki lubię najbardziej, podczas gdy Wibo też jest jasny, ale bardzo różowy. Zdecydowanie unikam różowych tonów w podkładach, aczkolwiek tutaj Wibo bardzo ładnie się stapia, i neutralizuje błekitno- zielone podkowy.
Po lewej MUR, po prawej WIBO |
Teraz zrobi się bardzo ciekawie, ponieważ przejdę do kluczowej sprawy - funkcjonalnej jakości obu korektorów. Różowość Wibo dobrze zgrywa się z siną barwą moich cieni, ale jednocześnie bardzo słabo kryje. Dla mnie o wiele za słabo, nakładam więc kilka warstw kosmetyku, a to, w połączeniu z kiepską regulacją ilości wydobywanej z opakowania przekłada się na bardzo słabą wydajność produktu. To chyba najszybciej ubywający korektor, jaki kiedykolwiek miałam. Kupiłam gagatka za około 14 zł, co przekładając na jego wydajność, daje stosunkowo wysoka cenę, przynajmniej jak na Wibo. Korektor przeciętnie wystarcza mi na kilka miesięcy, ten na ok 2 tygodnie. Niestety Deluxe Brightener jest też bardzo nietrwały, po prostu znika w ciągu dnia, niezależnie od podkładu i kremu, jaki pod niego stosuję. To niesie ze sobą konieczność ponownej aplikacji po kilku godzinach, to mnie naprawdę bardzo zaskoczyło, nigdy nie miałam takiego problemu z korektorem. W związku z tym odpada jako baza pod cienie. Z jego dobrym cech mogę wymienić to, że naprawdę fajnie współpracuje z każdym podkładem i kremem, dobrze się z nimi stapia i ładnie rozświetla.
W teorii może znaleźć zastosowanie dla osób o chłodnym odcieniu skóry, które mają niewiele do ukrycia i szukają w korektorze właściwości rozświetlających, a nie przeszkadza im niewielka trwałość kosmetyku. Praktycznie rzecz ujmując - szkoda pieniędzy, znajdziecie naprawdę wiele korektorów o wiele lepszej jakości i bardziej atrakcyjnym stosunku jakości do ceny. Mimo wszystko cieszę się, że Wibo eksperymentuje i rozwija w taki sposób swój asortyment, mam nadzieję, że kolejne produkty będą o wiele bardziej udane.
O ile Wibo Deluxe Brightener to kosmetyk o przeciętnej jakości, który jakoś zużyję do końca; o tyle korektor MUR kompletnie nie nadaje się do użycia. Leży w szufladzie i w końcu go po prostu wyrzucę.
I nie, to nie jest kwestia tego, że produkt mnie uczula, jest przeterminowany albo ma fatalny kolor; jego po prostu stosować się nie da. Focus &Fix to kompletny bubel.
Kosmetyk po prostu zupełnie nie stapia się ze skórą, warzy się i roluje podczas nakładania, niezależenie od metody aplikacji oraz bazy pod niego. Nie dam rady go nałożyć ani palcem, ani aplikatorem, gąbeczka i pędzelek też nie dają rady. Korektor nie współpracuje tez z żadnym kremem ani podkładem, który posiadam, a próbowałam już wielu kombinacji. Wygląda po prostu strasznie, odcina się, tworzy wyraźną plamę, na którą ani nic nie nałożysz ani nie rozblendujesz, bo wszystko się roluje. Zupełnie jakby próbować nałożyć roztopioną kredkę pod oko.
Być może producent przegiął z % stosunkiem parafiny do innych składników w składzie. Z tego powodu nie mogę nic powiedzieć ani o stopniu krycia ani rozświetlenia. Mam wiele różnych kosmetyków MUR, z tej grupy Focus & Fix mogę określić mianem bubla.
Wobec wszystkiego, co zostało napisane, serdecznie nie polecam żadnego z antybohaterów tego posta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz