sobota, 10 października 2015

Makeup Revolution I heart makeup róż I want Candy! w odcieniu Sunkissed

Postanowiłam napisać recenzje tego kosmetyku ze względu na jego niską popularność. Ciężko o opinie na jego temat na blogach, o swatchach nie wspominając. Produkt z linii I heart makeup kupiłam więc w ciemno, trochę wspierając się zdjęciami na stronie producenta oraz zachęcona pozytywnymi doświadczeniami z innymi kosmetykami Makeup Revolution.





Po zakupie okazało się, że produkt spełnia moje oczekiwania, jednakże wbrew temu, co można by
sądzić po zdjęciach na stronie producenta, nie jest matowy, ale satynowy, zawiera w sobie delikatne, rozświetlające drobinki.


Za niewielką cenę otrzymujmy zgrabną,puderniczkę zawierającą w sobie 3g mocno napigmentowanego produktu. Opakowanie otwiera się na płasko, jest funkcjonalne i w miarę estetycznie wykonane, aczkolwiek nie powala jakością, jak wszystkie opakowania MUR. Niestety, jestem typem osoby która ma dwie lewe ręce i często upuszcza różne kosmetyki. Udało mi się już uszkodzić w ten sposób opakowania bronzera, rozświetlacza i dwóch palet tej marki. Przypuszczam więc, że również opakowanie tego różu nie byłoby trudno zniszczyć, a z pewnością bardzo łatwo je porysować. Słodki, infantylny napis "I want Candy!" wykazuje również  tendencję do ścierania.
No cóż, opakowanie nie należy do luksusowych, ale tą cenę nie jest bardzo źle.



Ale wracając do samej zawartości. jest ona na pewno ponadprzeciętna. Jak już wspominałam wcześniej, produkt jest bardzo dobrze napigmentowany, co przekłada się na wysoka wydajność. Poza tym odznacza się jedwabistą, delikatną konsystencją. Produkt jest drobno zmielony, łatwo się wiec nakłada, rozciera i stapia ze skórą. Ponadto, Sunkissed jest bardzo trwały,trwa na policzkach od rana do wieczora (pod warunkiem, że nie pocieram mocno twarzy).

Skład ma nieidealny, co widać na zdjęciu poniżej.  Jeśli chodzi o sam odcień różu, myślę że jest specyficzny i nie znajdzie zbyt wielu zwolenników. Ja jednak uwielbiam taka kolorystkę. W opakowaniu wygląda na chłodny, neutralny, beżowo-brzoskiwniowy brąz, ale po nałożeniu na skórę jest o wiele ciemniejszy, wydobywają się z niego rudawe, ceglaste a nawet czerwonawe tony. Dzięki zawartości maleńkich, nienachalnych drobinek pięknie rozświetla twarz. Nie jest to jednak tandetny,przesadny błysk. Zgodnie z nazwą, będzie wspaniale wyglądał na opalonej skórze,jednak ja bardzo lubię go stosować, pomimo mojej bladości. Dobrze współpracuje zarówno z pędzlami o naturalnym, jak i syntetycznym włosiu. Ładnie układa się na twarzy z innymi kosmetykami konturującymi, ale ze względu na specyfikę tego odcienia, można zrezygnować z bronzera i rozświetlacza.

Generalnie jestem z niego zadowolona, dobrze komponuje z moim ciepłym typem urody i makijażami w ciepłym odcieniu. Mogę więc go polecić, stosunek jakości do ceny jest jak najbardziej korzystny.

Nie byłabym sobą, gdyby w moim poście zabrakło jakiejś uszczypliwej uwagi. Na wielu blogach, w recenzjach kosmetyków o intensywnej pigmentacji/odcieniu,, szczególnie róży i bronzerów spotkałam się ze sformułowaniem: "dobra pigmentacja, więc należy uważać, bo można sobie zrobić krzywdę". Widzę to naprawdę bardzo często i zastanawiam się, dlaczego to sformułowanie utarło się w blogerskim języku. Bardzo mnie ono bawi. To znaczy, ze na czym ta "krzywda" polega, że co, wypali mi policzki? zniszczy mi skórę? czy jeszcze coś gorszego? :O haha. Domyślam się, że chodzi o groteskowy, przerysowany efekt w przypadku zbyt hojnej aplikacji. Nie lepiej byłoby napisać :"intensywna pigmentacja sprawia, że łatwo przesadzić z ilością"? 

No, to by było na tyle czepialstwa. Tym przemiłym akcentem, kończę ten słodko-gorzki post. Do "zobaczenia" ;)





1 komentarz: